Od metafizyki do SPSSa. Studia we wspomnieniach dr Barbary Worek

Z dr Barbara Worek rozmawiamy o tym, czym są studia socjologiczne i jak się one zmieniały na przełomie ostatnich 25 lat. Bohaterka naszego wywiadu opowiada o poszukiwaniu własnej ścieżki naukowej w obrębie tej dyscypliny. Wspomina swoich najważniejszych mentorów, ale opowiada też o wartości studenckich przyjaźni.

dr Barbara Worek - adiunkt w Zakładzie Socjologii Gospodarki, Edukacji i Metod Badań Społecznych Instytutu Socjologii UJ. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół metodologii badań jakościowych oraz zagadnień rozwoju kapitału ludzkiego i analizy polityk publicznych.

 

Dlaczego socjologia i dlaczego w Krakowie?

- Dlaczego socjologia? Socjologia to jest mój drugi kierunek. Moim pierwszym kierunkiem była teologia na Papieskiej Akademii Teologicznej. To był kierunek z wyboru, z przekonania. Ale jak zaczęłam studiować tę teologię, to pomyślałam, że przydałoby się coś innego dla równowagi. Bo z jednej strony mamy metafizykę, spojrzenie z perspektywy takiej zupełnie innej, powiedziałabym, eschatologicznej, metafizyczne. Brakowało mi takiego osadzenia w tej rzeczywistości tutaj i teraz. No i właściwie, na pierwszym roku, kiedy zdecydowałam, ze cos jeszcze chcę robić, to pojawiła się socjologia. Uznałam, że może ona być takim dobrym uzupełnieniem. Cenna jest perspektywa taka mniej indywidualna, tylko bardziej zbiorowa. Nie psychologia, nie człowiek jako jednostka, tylko człowiek jako część większej społeczności. Dlatego socjologia. A w Krakowie, bo teologię już tutaj studiowałam, na PATcie, w Krakowie, wiec doszłam do wniosku, ze to się dobrze połączy, Wybór socjologii jeśli chodzi o miejsce, może nie był tak bardzo przemyślany - socjologa: tak, miejsce nie do końca.

- Na jakie lata przypadło Pani studiowanie?

- 1992-1997. W 1991 zaczęłam teologię, a w 1992 socjologię. Zdawałam normalnie egzamin, nie chciałam jako drugiego kierunku, tylko chciałam studiować normalnie, w sensie mieć wszystkie prawa studenta socjologii na UJ.

- Jak Pani wspomina te czasy?

- To był czas po przełomie, po 1989 roku, więc dużo było takiego otwartego myślenia. Takiej radości ze zmian. Taka fascynacja zmianą, transformacją, zresztą to nie tylko w Polsce było to widoczne. Była taka fascynacja Polską w świecie, to się czuło u nas. To był taki okres, kiedy otwierały się większe możliwości, jeśli chodzi o jakieś wyjazdy zagraniczne, jakieś stypendia, ale jednak w dużo mniejszym zakresie niż teraz. Polska socjologia otwierała na socjologię zachodnią, różne możliwości się otwierały, ale to była zupełnie inna sytuacja niż obecnie. Patrzę na studentów obecnie i w pewnym sensie im zazdroszczę, bo oni mają zupełnie inne, możliwości, niż my mieliśmy. U nas to było: "Ojej, ktoś pojechał!". Tak się o tym mówiło, to był coś niezwykłego. W tym momencie to jest normalność. Ale same studia i taki klimat to.. Mieliśmy takie poczucie, chociaż nas było 60 na roku, to mieliśmy takie poczucie, że studiujemy kierunek, który jest elitarny, a jednocześnie byłą tu taka atmosfera dość bliskich relacji jeśli idzie o wykładowców. Mieliśmy takie poczucie, ze nie studiuje się gdziekolwiek, tylko tutaj, jesteśmy ważni, mamy dobre relacje z wykładowcami, to był taki klimat nie - dużej instytucji, tylko relacji bezpośredniej.

- A jak ten klimat fascynacji zmianą znalazł odzwierciedlenie tutaj na Grodzkiej? W programie, w relacjach?

- Nie wiem, czy tak bezpośrednio znalazłabym te odniesienia.. No, mówiło się, ze "kiedyś się uczyło inaczej..", ze jednak program wygląda inaczej. Ale może to jest trochę zaleta socjologii, że oczywiście, odnosimy się do tych zdarzeń bieżących, ale patrzymy na nie z pewnej perspektywy, więc to jest taka specyfika, ze oczywiście, wydarzenia bieżące stają się okazją do tego, żeby podjąć refleksję and nimi, ale patrzymy z perspektyw bardziej teoretycznej, bardziej takiej systemowej. Więc nie wiem, czy to miało takie bezpośrednie przełożenie, czuło się, wiadomo, ze coś się zmieniło, ze wprowadza się zmiany. Ta rzeczywistość oczywiście się budowała wtedy, ale nie czuło się tak bardzo, że funkcjonuje w procesie olbrzymich zmian i chaosu. Wiec jeśli idzie o studia, to jednak mieliśmy takie poczucie stabilności, nie mieliśmy poczucia, że zachodzi jakaś rewolucja. Może to dzięki naszym wykładowcom miałam takie poczucie stabilności - oni wiedzą, co mamy zrobić, jak będą wyglądały te studia i jesteśmy na dobrej drodze.

- A propos ludzi - kto z wykładowców, wykładowczyń pełnił jakąś szczególną rolę na drodze Pani socjologicznej formacji? Jakie osoby, jakie przedmioty?

- Trudne pytanie, bo o wielu osobach trzeba by wspomnieć, tych osób było bardzo wiele. Bo ja też na początku miałam inny pomysł na swoje bycie socjologiem niż jest to obecnie. Zupełnie inne miałam wyobrażenie. Zresztą, ja na początku na tej socjologii nie mogłam się odnaleźć. Dzięki temu doskonale rozumiem tych moich studentów. Oni często na drugim roku są bardzo sfrustrowani, zniechęceni. Najczęściej jest to drugi rok. Pamiętam to u siebie, taki kryzys i pytanie - czym jest socjologia? Co ja studiuję. Teologia – dobrze – ja wiem, co to jest, czym się zajmujemy. Ale co to jest socjologia? Tu jest trochę ekonomii, trochę filozofii, tu jest trochę… nie wiem, różnych przedmiotów, taki zlepek. Wówczas miałam taki kryzys. Czym jest socjologia i kim jest socjolog, co ja mam w życiu robić? Ja tych młodych ludzi doskonale rozumiem. Często mówię – zobaczą państwo – za rok będą państwo wszystko wiedzieć. Drugi rok jest taki krytyczny. Ja miałam takie odczucie, ale inni z naszego roku też. Wydaje mi się, że choć może to nie dotyczy każdego, to zdarza się dość często.

- Jaki, zatem, był Pani pierwszy pomysł na socjologię?

- Na początku myślałam o pracy socjalnej. No i tutaj na przykład - Małgorzata Leśniak, ona była taką osobą. Profesor Frysztacki, miasto, praca socjalna. To był osoby, które były dla mnie ważne. Na początku wydawało mi się, że w tym kierunku pójdę. Ale jeśli chodzi o osoby, które miały wpływ na moje wybory takie trwalsze, to profesor Skąpska i profesor Górniak. Muszę też jednak wspomnieć o profesorze Kubiaku, który olbrzymią rolę odgrywał w moim odnajdywaniu się na socjologii. No i jest ideałem wykładowcy – osoby, która potrafi skłonić ludzi do tego, by myśleli, zachęcić do tego, by czytali. Ja zawsze uwielbiałam czytać, dlatego znakomicie odnajdywałam się na takich egzaminach, gdzie trzeba było rozmawiać, dyskutować o książkach, które się przeczytało. Więc profesor Kubiak to na pewno bardzo ważna osoba. Ale pracę magisterską napisałam pod kierunkiem profesor Skąpskiej - fascynowało mnie prawo, socjologia prawa. Spojrzenie właśnie z tej perspektyw na procesy społeczne. Praca magisterska była pisana w tym nurcie. Ale w międzyczasie z kolei fascynował mnie profesor Górniak. Doktorat pisałam jeszcze u profesor Skąpskiej, ale już na czwartym roku studiów, zaczęłam pracować w Instytucie Badania Rynku Opinii Publicznej. A zaczęłam tam pracować, bo poznałam profesora Górniaka. Pojawiała się statystyczna analiza danych, SPSS i okazało się, że to jest świetne i czasami nawet bardziej fascynujące niż tak socjologia prawa! Może dlatego, ze to było coś bardzo konkretnego? SPSSa uczyliśmy się w sali 22 na paterze, nie normalnie regularnie, raz w tygodniu po półtorej godziny, tylko w soboty. Trzy soboty i poznaliśmy SPSS! Ucząc się w ten sposób, mieliśmy takie poczucie przygody! To nie były regularne zajęcia, tylko coś innego, odkrywanie jakichś nowych możliwości. Nie było podręczników, w zasadzie nic nie było, wszystko się tworzyło. Jakoś mnie to zafascynowało i zaczęłam pracować w tym kierunku. A wracając do najważniejszych dla mnie wykładowców, to właśnie to byłyby te osoby - profesor Skąpska i profesor Górniak. A w sensie ideału wykładowcy, profesor Kubiak. Jeszcze profesor Frysztacki dla mojej wcześniejszej fascynacji pracą socjalną i miastem. Byłam przekonana, że się tym będę zajmować! Miałam poczucie takiej misji. Mam taką duszę społecznika i nawet jak zajmujemy się ewaluacją, czy jak ja zajmuję się uczeniem dorosłych, to tam ciągle jest ten człowiek. Nie mogłabym być tylko socjologiem teoretykiem, pociąga mnie takie realne oddziaływanie. Taka socjologia zaangażowana trochę – jeśli może być socjologia zaangażowana w ujęciu pozytywistycznym [śmiech], to to jest właśnie to.

- A kiedy zdecydowała, kiedy zdała sobie Pani Doktor sprawę, ze chce zajmować się nauką, że tak powiem, zawodowo?

- Ja nie wiem, czy kiedykolwiek zdawałam sobie z tego sprawę [śmiech]. Do studiów doktoranckich skłoniło mnie to, ze ja się w tym znakomicie odnajdywałam. Już pracowałam zawodowo, ale miałam takie poczucie, że mi to nie wystarcza, to jednak była taka powtarzalność, schematyzm. Nie tyle, że się już nie rozwijałam… Ale jednak dużo się już w pracy nauczyłam i brakowało mi tego, że już okazji do uczenia się było mniej. Byłam na seminarium profesor Skąpskiej. Profesor Skąpska zaproponowała mi pisanie doktoratu u niej. Wydawało mi się to oczywiste. Fascynowało mnie to, miało to sens. Dawało mi olbrzymią satysfakcję, że mogę zajmować się pracą naukową, że mogę uczyć studentów, mogę czytać i to jest jakby istota tego, co robię. Czytać, pisać, szukać nowych rzeczy, stawiać sobie jakieś pytania. To było dla mnie takie naturalne. Nie było takiego momentu, że głęboko się nad tym zastanawiam. To był taki naturalny proces. Zresztą, wtedy osób, które szły na studia doktorancie było bardzo mało. Teraz to jest system - są studia wyższe, pierwszego, drugiego, trzeciego stopnia. Wtedy studia doktoranckie to było coś takiego, że komuś się je proponowało, to była taka nobilitacja trochę. Więc było takie poczucie, że jest się w jakiś sposób docenionym, jak ktoś to proponuje. Ale po jakimś czasie, bowiem trudno było godzić te rzeczy zawodowe ze studiami doktoranckimi, z obowiązkami na uczelni, pojawiały się kryzysy. I choć sporo osób z nami zaczynało studia doktoranckie, to niewiele osób kończyło te doktoraty. Wiele osób pracowało zawodowo, potem rzeczywiście musieli dokonywać wyboru. Ja też miałam taki moment kryzysowy – zastanawiałam się, w którym kierunku pójść. Ale jednak wydawało mi się, że jest to.. "rozsądniejsze"… to chyba nie jest dobre słowo.. Myślę, że "rozsądniejsze" byłoby jednak pójście w kierunku biznesu [śmiech]. Ale praca naukowa była bardziej pociągająca. To był wybór czegoś, co wydaje mi się ważniejsze, ale niekoniecznie musi dawać satysfakcję materialną. To był tego typu wybór... A potem to już jest inercja, więc [śmiech] Żartuję! [śmiech]

- Jak wyglądało życie koleżeńskie na Grodzkiej? Wokół czego lub kogo się skupiało? Jaka byłą atmosfera?

- Właśnie na studiach to ja byłam trochę tak na boku. Miałam tę swoją teologię jeszcze, więc weekendy spędzałam na tamtej uczelni. W zasadzie jak studiowaliśmy, to nie funkcjonował taki tradycyjny "rok". Wybieraliśmy różne zajęcia i w zasadzie to bardziej byłam związana z ludźmi, z którymi mieszkałam w akademiku. Spotykaliśmy się, wychodziliśmy razem. Natomiast w mniejszym stopniu z ludźmi z roku. Oczywiście, były grupy osób, które z sobą były bliżej, natomiast nie funkcjonowało coś takiego, jak "rok", że jako "rok" podejmowaliśmy jakieś inicjatywy. Bardziej to na PAT-cie funkcjonowało, bo mieliśmy wszystkie zajęcia razem no i to sprzyjało temu, żeby coś razem robić. Tutaj tego nie było. Inaczej – nie przypominam sobie, aby to było, a jeśli było, to ja w tym nie uczestniczyłam w dużym stopniu. Może szkoda… Zawsze byłam dość mocno obciążona – dwa kierunki, zawsze jakieś obowiązki rodzinne, potem praca. Wiec ja po prostu nie miałam czasu. Tak z perspektywy myślę, ze może szkoda, ale tak było.

- Jakieś wówczas przyjaźnie socjologiczne się zawiązały?

- Tak, oczywiście, ze tak! Na roku byłyśmy z Kasią Gilarek, obecnie Jasikowską, z Grzegorzem Brydą. Z Grzegorzem robiliśmy bardzo wiele rzeczy razem – pisaliśmy razem pracę magisterką, razem pisaliśmy doktorską, no potem trochę te drogi się rozeszły, bo ja zniknęłam w trzeciej bramie [śmiech]. Teraz wróciłam na chwilę [z powodu remontu w III Bramie - K.S], ale na chwilę. Tamta trzecie brama ma swój klimat. Jak wyremontują, to wrócimy z powrotem.

- Rozmawiałyśmy o przyjaźniach socjologicznych..

- Tak, tak, jest jeszcze z naszego roku parę osób, z którymi do tej pory utrzymuję kontakty. Na przykład Dorota Pawluś, ona teraz pracuje w CEAPPie, to jest jedna z tych trwalszych przyjaźni socjologicznych. No i też została tutaj, chociaż robiła różne rzeczy w życiu. Coś ją na tę Grodzką przyciągnęło z powrotem.

- Jakieś szczególne wspomnienia?

- Właśnie chyba nie mam takich..

- Jakieś ciekawe inicjatywy studenckie?

- Właśnie nie pamiętam. Byłam takim outsiderem trochę. Nie pamiętam, abyśmy jakieś inicjatywy podejmowali. Nie kojarzę, żeby było coś, co robiliśmy jako studenci socjologii. Jeśli były jakieś rzeczy, to one się działy na poziomie bardziej centralnym.

- Jak z perspektywy czasu wygląda Instytut Socjologii? Od Pani studenckich czasów do teraz.

- Na pewno Instytut się rozrasta. To za chwilę pewno będzie problemem, bo mamy coraz mniej studentów, jest niż demograficzny. Przez to, że Instytut się tak zmieniał, to te struktury musiały się stawać coraz bardziej formalne. My to już znamy z opowiadań bardziej niż osobistych doświadczeń, ale kiedyś to były głównie relacje koleżeńskie. A wraz z tym, jak się instytucja rozrasta, to te relacje stają się coraz bardziej sformalizowane i kontakty już nie są takie osobiste, nie są bezpośrednie. To, co rzeczywiście obserwuję, to to, że Instytut jest bardzo rozporoszony i funkcjonujemy na poziomie zakładów bardziej niż na poziomie Instytutu. Trudno, aby było inaczej – zakłady żyją i zajmują się swoimi problemami. Ale jednak nie ma takiej komunikacji poziomej. Trochę mi tego - nie wiem, czy brakuje, bo sama jakby nie podejmuję takich działań, ani nie mam na nie czasu... To jest taki problem z profesjonalizacją naszej socjologii. Coraz bardziej jesteśmy skoncentrowani na tym, żeby publikować, jeździć na konferencje, zdobywać punkty. W tym jest taki element… rywalizacji. To nie jest dobre słowo… Ale nie ma przestrzeni na normalną, powiedziałabym współpracę, taką wymianę i komunikację, nie tylko w celu instrumentalnym, że rozwiązujemy swoje problemy ze swoim grantem. Instytut funkcjonuje trochę na zasadzie równoległych struktur, bez komunikacji, to jest chyba.. Nie wiem, czy to jest problem, ale tak jest, taka jest obecnie specyfika. Myślę, że to dużo zmienia, taka profesjonalizacja. Relacje nie są takie bezpośrednie. Kiedyś, pamiętam, profesor Górniak, na 4-5 roku przechodził ze studentami na "Ty". Były zajęcia w kawiarniach czasem, było wiele tych zajęć, był taki klimat nieformalny. Teraz te relacje między studentami a pracownikami się sformalizowały. Kiedyś były bardziej bezpośrednie. Ale chyba jest normalny proces. Tak jak ze studiami doktoranckimi. Kiedyś to było coś wyjątkowego, wyróżniającego. Teraz to jest trzeci etap studiów, więc to normalizuje się i profesjonalizuje. Nie będę tego oceniać.

- A samo nauczanie socjologii? W jaką stronę to zmierza?

- Z mojego punktu widzenia, z punktu widzenia metodologii badań, to to jest postęp geometryczny! To, co się wydarzyło przez te lata, to, co się dzieje teraz, czego się uczą studenci w porównaniu do tego, czego my się uczyliśmy to jest po prostu niewyobrażalne. My mieliśmy na studiach metody i techniki, ale w zasadzie nie było pracy projektowej, realizacji projektów, pisania raportów, tego wszystkiego uczyliśmy się w praktyce. Nie było takiej pracy zespołowej, więc mniej się uczyliśmy np. kompetencji społecznych, w tej chwili w tym dzieje się bardzo dużo. Studenci są na pewno dużo lepiej przygotowani do pracy nie tylko zawodowej. My nie jesteśmy szkołą zawodową. Nie tylko zdobywają kompetencje zawodowe, ale też kompetencje społeczne, które pozwolą im funkcjonować na pewno dużo lepiej niż nam na rynku pracy. Więc oni są na pewno dużo lepiej przygotowani niż my byliśmy. Natomiast zgodzę się z tym, i przypuszczam, że wiele osób o tym mówi, sama to obserwuję: studenci mniej czytają, zdecydowanie mniej. Jest taki rys, który był zawsze charakterystyczny dla socjologii, że ona jest interdyscyplinarna, jest taką nauką, która otwiera umysł i zmusza do tego, aby krytycznie patrzeć na różne rzeczy. Widzę, że to chyba nieco zanika. Jak sama patrzę na to, czego wymagałam od studentów 10 lat temu i teraz, to widzę, ze rezygnuję z niektórych rzeczy. Wydaje mi się, że wymagam tego samego. Ale jak dobieram literaturę, to mam w głowie to narzekanie, że oni mają strasznie dużo pracy. I myślę sobie, że może pewne pozycje nie są konieczne. Ulegamy temu, widzimy, że oni robią inne rzeczy, że realizują projekty. Nie wymagamy tyle czytania. Oczywiście, kursy metodologiczne, moje kursy, są inne niż np. socjologia polityki czy kursy z innych specjalizacji. Może tamte są mniej techniczne, ale to na pewno jest taki proces. Myślę, że to gdzieś w naszych głowach tkwi, że może mniej tej literatury trzeba zadawać. Ale teraz na przykład studenci drugiego roku studiów II stopnia mają wiele różnych rzeczy poza studiami. Inaczej wygląda to studiowanie. Jak my studiowaliśmy, to jak ktoś pracował, to pracował jako kelnerka, zajmował się dziećmi, czyli takie rzeczy niekoniecznie związane ze studiami… W tym momencie oni pracują już w HR, zajmują się rekrutacją, po prostu zmienia się profil absolwenta. Na pewno to nie jest taka osoba, która jest wszechstronnie wykształconym humanistą, ale wstępnie jest dobrze przystosowana do funkcjonowania na rynku pracy. Wiec to jakby, coś za coś.. Nie wiem, może można mieć jedno i drugie. I to jest pewno pytanie do nas. Natomiast ja nie chciałabym być osobą, która tak bardzo krytycznie ocenia te zmiany. Widzę, że funkcjonujemy w trochę innej rzeczywistości. Musimy mieć na uwadze, że przygotowujemy ludzi do wejścia na rynek pracy. I to nie chodzi o kształcenie wąskie, zawodowe. Oni się na pewno odnajdą na rynku pracy, gdy będą umieć myśleć, oceniać, formułować wnioski. To jest też bardzo ważne, ale muszą mieć też takie twarde kompetencje. Pod tym względem, to ta ewolucja uczenia w Instytucie była bardzo dobra. Pod względem rozwoju kompetencji, które są potrzebne młodym ludziom na rynku pracy. Ja – powiem szczerze, nie byłam prawie w ogóle do tego przygotowana. Prawie wszystkiego uczyłam się w pracy. Natomiast studenci uczą się tego teraz, na studiach. Oni umieją pisać raporty, robić doskonałe prezentacje, potrafią świetnie komunikować wyniki. My nigdy tego nie robiliśmy. I przechodzą krok po kroku przez wszystkie etapy procesu badawczego. Uważam, że to jest olbrzymi postęp. A czy coś tracimy? Pewno tak.

- Jak widzi Pani IS przez następne 45 lat?

- [śmiech] Myślę, że ja sama przez 20 będę lat jeszcze aktywnie pracowała. Tak całkiem poważnie, to nie wydaje mi się, żeby tu miała nastąpić jakaś rewolucja. Myślę, ze IS się doskonale obroni. Broni się swoją świetną kadrą, broni się ludźmi zaangażowanymi, więc nie spodziewam się jakiegoś obniżenia rangi Instytutu. Uważam, że Instytut będzie dalej dobrze funkcjonował. To jest też oczywiście pytanie, co się będzie działo z modelem kształcenia, z modelami karier akademickich, na przykład w kontekście przemian demograficznych. Ktoś wpadnie na pomysł może, że mogą funkcjonować pracownicy naukowi, a nie naukowo-dydaktyczni, teraz jest taki problem, że za chwilę nie będzie zajęć wystarczających do obsadzenia pensum. Pomysł na pracowników naukowych pewno by wiele problemów rozwiązał. Na pewno Instytut będzie mocno funkcjonował projektowo, zwiększy się skala współpracy międzynarodowej. Na pewno też widzę potrzebę przyciągania studentów zagranicznych. W jakiś sposób powinniśmy umieć poradzić sobie z niżem demograficznym, bo jednak nas na roku było 60. Gdy pracowałam ze studentami po doktoracie, to było 120 osób. Instytut się świetnie rozwijał, było dużo studentów. Teraz już będzie ich coraz mniej. Musimy zastanowić się, jaki pomysł mamy na to, aby studentów przyciągnąć z jednej strony i z drugiej - jak funkcjonować w obliczu niżu demograficznego. Więc to są główne wyzwania, ale nie obawiam się tego. Być może, tak jak kiedyś prof. Kucia zaproponował w zaproszeniu do dyskusji nad modelem studiów, można wykorzystać tę sytuację do tego, aby bardziej pracować indywidualnie ze studentami. Ja przez 5 lat prowadziłam seminarium, wypromowałam, nie wiem, stu magistrów? Na pewno nie mniej. Recenzji prac magisterskich napisałam pewno z 200. Gdy miałam 18-20 seminarzystów, to chociaż byłam w nimi w doskonałych relacjach, to nie byłam w stanie tych wszystkich prac tak dobrze poprowadzić, jakbym chciała. Nie mówię, że one były źle poprowadzone, bo one wszystkie były doskonale ocenione, ale po prostu nie jesteśmy w stanie podejść indywidualnie do tylu prac. Więc jeśli mam 8 seminarzystów, czy 7, to ja mogę z nimi indywidulnie pracować, przy 20 osobach to jest niemożliwe. Więc może to zagrożenie demograficzne może stać się okazją do pracy nad jakością i relacjami? Może można powrócić do czegoś, co było kiedyś? Mimo wszystko – taka relacja mistrz-uczeń. W naszym przypadku relacje z prof. Górniakiem byli tak bliskie, bo było nas niewiele. Obecnie mam zajęcia z 25 osobową grupą na ćwiczeniach. Nie jestem w stanie pracować z nimi tak dobrze, jakbym chciała. Wiec jeśli chodzi o perspektywę to widzę takie wyzwania. Nie jako problem, ale właśnie wyzwania. Każdy kryzys przynosi okazję, aby coś zmieniać. Przez kryzysy się podobno rozwijamy.

- Czego by Pani życzyła Instytutowi z okazji jubileuszu?

- Żeby się tak rozwijał, jak się rozwijał do tej pory, żeby wierzył w siebie. I żeby był wierny swoim tradycjom.

Rozmawiała Katarzyna Słaby

Published Date: 24.02.2017
Published by: Wit Hubert