Instytut we wspomnieniach prof. Marka Kuci

Dr hab. Marek Kucia, prof. UJ - studiował nauki polityczne i socjologię w Uniwersytecie Jagiellońskim oraz filozofię w Oxford University. Uzyskał doktorat i habilitację z socjologii na UJ. Odbył staż podoktorski w Oxfordzie, pracując równocześnie w instytucie Gallupa w Londynie. Od 1993 roku pracuje w Instytucie Socjologii UJ, gdzie pełnił funkcje zastępcy dyrektora ds. dydaktycznych i dyrektora oraz gdzie kieruje Zakładem Socjologii Władzy. Wykładał gościnnie w wielu uniwersytetach europejskich i amerykańskich. Jako Marie Curie Fellow pracował badawczo w Lunds Universitet.

Dlaczego wybrał Pan socjologię i socjologię tu – w Krakowie?

dr hab. Marek Kucia, prof. UJ: Zacząłem studiować nauki polityczne, bo chciałem być dziennikarzem, ale to mi bardzo szybko przeszło. W samych naukach politycznych nie odnajdywałem wystarczającego ufundowania teoretycznego. Za dużo było także zaangażowania w bieżące kwestie – czy po tej, czy po tamtej stronie. Ja studiowałem we wczesnych latach 80-tych. Studia zacząłem przed stanem wojennym. Miałem wtedy zajęcia z ówczesną panią doktor Krauz-Mozer z teorii polityki, ona była socjolożką z wykształcenia. Czytaliśmy Ossowskiego i parę jeszcze innych rzeczy, o indywidualizmie i kolektywizmie, i pomyślałem sobie: „O, to jest ciekawe! Może pójdę na jakieś zajęcia na socjologii?". I poszedłem. Trafiłem na wykład z historii socjologii profesora Sztompki. I to była rewelacja! To była historia myśli socjologicznej bardzo systematycznie wykładana. Profesor miał każdy wykład skonspektowany, to były jeszcze czasy, zanim ukazał się podręcznik Szackiego. Postanowiłem, że będę zaliczał kursy z socjologii. I w ten sposób, zanim zacząłem być studentem socjologii, miałem zaliczoną dużą część kanonicznej socjologii.

Pana studia przypadały na lata 80.?

Tak, to były wczesne lata osiemdziesiąte. To były, jak to mówią niektórzy, czasy, kiedy mieliśmy dużo czasu, także na studiowanie. Program był tak skonstruowany, że kurs kanoniczny trwał rok i było strasznie dużo czasu, aby między zajęciami czytać. I myśleć o tym. Pamiętam, że przy czytaniu robiłem bardzo szczegółowe notatki, a wtedy nie było xero ani smartfonów, więc trzeba było mieć albo swoją książkę, co było trudne, albo mieć bardzo szczegółowe notatki. Więc ja takie notatki robiłem, spędzając godziny w bibliotece i to mi bardzo pomagało w myśleniu o tym, co piszę. Mieliśmy też bardzo fajne ćwiczenia. Chodziłem np. na historię socjologii do pana Wojtka Adamka, wtedy był młodym asystentem z bardzo ambitnym projektem doktorskim, zresztą po świetnym magisterium o Simmlu. Do Sławka Kapralskiego chodziłem na ćwiczenia z makro, a Janusz Mucha wtedy miał wykład. Wykłady dr Janusza Muchy z makro! No, rewelacja! To były tak bardzo wnikliwe i analityczne wykłady. Zawsze „zazdrościłem" mojemu kuzynowi, który też był studentem i mieszkaliśmy razem na stancji. On mówił, że zaczyna dzień od tego, że wstaje, je śniadanie i zabiera się do podkreślania książek swoich profesorów, zamiast chodzić na ich wykłady. Ja mu odpowiadałem, że ja nie mam takich książek, ale mam za to wielu wykładowców, którzy pasjonująco mówią. To były też czasy Latającego Uniwersytetu i miałem okazję bywać na wykładach różnych osób, również z naszego Instytutu. Potem część z nich wyjechała za granicę, niektórzy wielkie kariery w Harvardzie zrobili.

Jak te niełatwe czasy wpływały na atmosferę studiowania?

Ja nie lubiłem chodzenia na manifestacje. Byli koledzy, którzy uwielbiali się uganiać z ZOMO po różnych miejscach, zwłaszcza w Hucie. Ja nie. Polityka była tam, a tu było studiowanie. Ale to miało jeszcze taki szczególny wymiar. Sytuacja nie sprzyjała zajmowaniu się tym, co za oknem, w sensie też socjologicznym. Nie było forum publicznego, aby móc sobie o tym dyskutować, chyba że w drugim obiegu. Mnie zresztą od początku zainteresowały kwestie ściśle teoretyczne i w pewnym momencie poszedłem w ekstremum – zacząłem się zajmować teorią teorii, czyli filozoficznymi podstawami socjologii. Kiedy szukałem pomysłu na doktorat, pomyślałem o zagadnieniach socjologii wiedzy naukowej, które wtedy na świecie były bardzo mocno dyskutowane, a w Polsce mało kto w ogóle o tym wiedział. Ja się o tym dowiedziałem na wykładzie z metodologii ogólnej u ówczesnego księdza docenta Józefa Życińskiego i on mnie zainspirował. Profesor Sztompka też się tymi rzeczami interesował, więc powiedział, żebym się tym zajął, bo to jest na czasie. Nie mieliśmy internetu, żeby sprawdzić, co w journalach było, musieliśmy polegać na opinii naszych mistrzów.

Wokół czego koncentrowało się ówczesne życie studenckie, towarzyskie?

Były kluby, ale były też prywatne spotkania. Miałem szczęście trafić do bardzo mocnego rocznika, tego, który zaczynał wtedy, kiedy ja zaczynałem politologię. Moje życie studenckie toczyło się w tym środowisku, z kolegami, którzy razem wynajmowali dużą stancję i tam się odbywały te wolne wykłady i dyskusje długie. Kliku z nich zostało profesorami, no, niepełnymi – trzech doktorów habilitowanych, nie licząc mnie. Inne środowisko to ludzie z roku niżej. Do tej grupy trafili też inni dwufakultetowcy, a jeden z nich jest teraz Dziekanem Wydziału [śmiech]. Profesor Górniak był moim kolegą z grupy.

A jeśli chodzi o figury mistrzów, będących dla Pana wówczas inspiracją, osób, które nadały kierunek Pana karierze naukowej?

Piotr Sztompka – pierwsze spotkanie. Janusz Mucha. Wojtek Adamek – też bardzo znacząca postać, która mocno wpłynęła na moje zainteresowania i rozumienie historii myśli socjologicznej. No i Sławek Kapralski. Z nimi miałem taki interaktywny kontakt, na ćwiczeniach. Jan Jerschina – też był wybitną postacią. On miał inną rolę w moim życiorysie, on do pewnych rzeczy inspirował: „Ja bym Panu, Panie Kolego, radził zrobić tak…". To on w pewnym momencie poradził mi, żebym złożył wniosek na stypendium do Oksfordu. Miałem wtedy zupełnie inne plany, zupełnie! Chciałem pojechać do Monachium w ramach stypendium DAAD. Gdyby mi tego nie powiedział, nie nakierował, to pewnie bym nie trafił do tego Oksfordu. Gdybym nie trafił do Oksfordu, to pewnie nie napisałbym doktoratu o tym, o czym napisałem. I tak dalej, i tak dalej. Także Jan Jerschina na pewno też. I potem, jak zakładał firmę badawczą, to też miało duże znaczenie, bo każdy z nas przez nią przeszedł. To była tak naprawdę szkoła empirycznej socjologii dla nas.

Czy ma Pan jakieś szczególne wspomnienia związane ze studiowaniem i Pana formacją socjologiczną w ramach IS?

Koło Naukowe Studentów Socjologii. Mieliśmy super doświadczenie, bo profesor Jerschina wrócił do Polski i przywiózł kontakt ze studentami socjologii z Finlandii, którzy chcieli przyjechać do Polski. To był rok 1984 i myśmy oczywiście się zjednoczyli, powstała specjalna Sekcja Fińska! [śmiech] No i okazało się, że trzeba też przygotować część merytoryczną, czyli wykłady z profesorami, żeby to się odbywało jako część programu studiów tam. Któregoś razu wpadliśmy też w ręce ZOMO – wszyscy, jako Sekcja Fińska! Finowie przyjechali tu na początku maja, pamiętam, no i oczywiście – że chcą zobaczyć manifestację… No to pojechaliśmy i od razu nas zgarnęli! [śmiech] To był pierwszy i jedyny raz, kiedy dostałem mandat za udział w manifestacji, za tamowanie ruchu. Zabrali nam legitymacje studenckie. Pytanie było jedno: „Płacisz, czy piszemy do rektora?" [śmiech] Tak wtedy władza zbierała fundusze. Wolałem zapłacić, niż pismo do rektora słać. Stwierdziłem, że nie będę jeszcze rektora angażował [śmiech].

Jak Pan patrzy na Instytut, 45 lat to dość dojrzały wiek, przeżyty w różnych czasach. Jak Pan ocenia kondycję tego 45-latka?

Nie jest źle, jest bardzo duży potencjał, są najrozmaitsze możliwości współpracy zagranicznej, wyjazdów stypendialnych. Jest mnóstwo doktorantów, co mnie bardzo cieszy, bo nie da się robić Instytutu akademickiego na uniwersytecie bez doktorantów, po prostu. Państwo jesteście tak niezbędni jak profesorzy. Ale to, że jesteśmy niemal jedynym ośrodkiem w tym regionie, jest jeszcze Uniwersytet Śląski w Katowicach, który kształci socjologów na III stopniu, gdzie promuje się doktoraty socjologiczne. Koleżanki i koledzy z AGH przychodzą tu pisać doktoraty, a profesorzy promować, czemu nie! Po to jest uniwersytet. Zresztą większość z nich to nasi koledzy z Instytutu. Nie jest źle.

A następne lata?

Kolejne 45 lat? [śmiech] Życzyłbym Instytutowi, żebyśmy mieli ciągle zdolnych ludzi, którzy chcą u nas studiować socjologię, a nie tylko zdobywać zawód i umiejętności sprzedawalne na rynku pracy i żebyśmy mieli partnerów do współpracy badawczej w kraju i za granicą oraz efekty w postaci badań i publikacji. Myślę, że za kolejne 45 lat będzie dalej istniała socjologia na UJ, ale będzie miała inny kształt, inne znaczenie, niż do tej pory. Ja obserwuję, że następuje bardzo duża specjalizacja w jej obrębie i wielu z nas zajmuje się pewną szczegółową tematyką, problematyką, którą zajmują się też inne dyscypliny. I tam się dzieje większość życia naukowego, na tych wspólnych konferencjach i forach czasopism. Co nie znaczy, że studia socjologiczne przestają mieć znaczenie, ale ja np. wolę pojechać na konferencję tematyczną, bo spotkam tam ludzi z innych dyscyplin, a to wnosi wiele do mojego poznania rzeczy i mnie inspiruje. A jak będę miał tylko socjologów? No, może przesadzam. Pojadę na ESĘ do Pragi [śmiech].

Rozmawiała Katarzyna Słaby

Data opublikowania: 22.06.2015
Osoba publikująca: Anna Szwed