Od archeologii do gender studies. Prof. Krystyna Slany o swojej drodze naukowej

Prof. dr hab. Krystyna Slany kieruje Zakładem Badań Problemów Ludnościowych IS UJ. Specjalizuje się w zakresie demografii społecznej, socjologii migracji oraz socjologii rodziny i płci. Jest autorką i współredaktorką książek, m.in.: Małżeństwa powtórne w Polsce (z K. Kluzową i F. Kuszem), Między przymusem a wyborem. Kontynentalne i zamorskie emigracje z krajów Europy Środkowo-Wschodniej (1939-1989), Alternatywne formy życia małżeńsko-rodzinnego w ponowoczesnym świecie, International Migration. A Multidimensional Analysis (red.), Homoseksualizm. Perspektywa interdyscyplinarna (z B. Kowalską, M. Śmietaną), Migracje kobiet (red.) , Gender w społeczeństwie polskim (z J. Struzik, K. Wojnicką), Kalejdoskop genderowy (z B. Kowalską, M. Ślusarczyk), Zagadnienia małżeństwa i rodzin w perspektywie feministyczno-gendrowej (red.).

Dlaczego wybrała Pani studiowanie socjologii w Krakowie?

Dlaczego wybrałam socjologię? To była trudna decyzja w moim życiu. Kończyłam Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika w Żywcu, gdzie bardzo wciągnęłam się w harcerstwo. Co roku jeździłam na harcerskie obozy archeologiczne do Fromborka, gdzie odkopywaliśmy średniowieczną wioskę, która nazywała się Bogdany. Przez cały ten czas miałam postanowienie, że pójdę na archeologię. To było moje marzenie. Któregoś dnia jednak moja wychowawczyni, świetna osoba, pani profesor Szymańska, wezwała mnie, otworzyła informator o studiach i mówi: "Słuchaj, na tę archeologię to przyjmują tylko 5 osób! To nie ma żadnych szans, a Ty jesteś taka uwrażliwiona na innych, działasz w różnych organizacjach, prowadzisz drużynę harcerską, może byś na socjologię poszła? To będzie poważna zmiana, ale…". No i wtedy zaczęłam nad tym się zastanawiać. Zaskoczeniem dla mnie było, jak rzeczywiście się dostałam. Egzaminy były bardzo trudne: pisemne i ustne, zadawalam historię i geografię. Przyjechałam do Krakowa, aby zobaczyć listę przyjętych osób, ponieważ nie mogłam się doczekać wyników egzaminu. Weszłam do Instytutu na ul. Straszewskiego (tam mieścił się wtedy Instytut Socjologii, z którego trwała właśnie przeprowadzka na ul. Grodzką 52). Pierwszą napotkaną osobą był śp. prof. dr hab. Władysław Kwaśniewicz, który był później moim ważnym mistrzem, promotorem pracy magisterskiej, recenzentem pracy doktorskiej. I on mnie pyta: „Jak się nazywasz?". Ja, że Maślanka Krystyna. A on: „No, tak, jesteś na liście, dostałaś się". Nawet nie sprawdził, nie popatrzył na listę przyjętych. Pamiętał mnie ze egzaminu. Byłam taka szczęśliwa, moi rodzice też nie mogli w to uwierzyć. I tak się zaczęła ta moja socjologiczna przygoda.

Jak wtedy wyglądały studia na socjologii?

Na roku było bardzo mało osób, ok. 40, a kadra akademicka była nieco mniejsza. Tym, co mnie zauroczyło, zafascynowało, poza wiedzą oczywiście, to były wyjątkowe, otwarte, serdeczne relacje z naszymi Mistrzami. Warto wspomnieć, że socjologia znajdowała się na Wydziale Historycznym (dziś Filozoficznym) i znaliśmy się także ze studentami z innych kierunków, np. z historii, archeologii. Mieliśmy wspólnie lektoraty i tzw. „wojsko". Gdzie by Pani nie poszła, to miała Pani kolegów i koleżanki z innych instytutów. To było fantastyczne, a przyjaźnie studenckie do tej pory trwają. Co ciekawe, najwięcej miałam przyjaźni z osobami z archeologii.

Nie żałowała Pani Profesor tej archeologii?

Nie bardzo. Czytam dużo z tej dziedziny i poszerzam swoją wiedzę. Kiedy kończyłam socjologię, chciałam jeszcze studiować prawo. Nawet się na nie dostałam, ale wtedy mój ojciec miał wypadek i postanowiłam odciążyć ekonomicznie rodzinę. I tak to się potoczyło.

Wracając do tematu samych studiów. Jakie to były czasy?

Studiowaliśmy w czasach PRL-u i to zostało w naszej tożsamości. Nie mogliśmy wyjeżdżać za granicę. Jak już komuś się udało, to się cieszył jak dziecko czekoladą. Tak jak wspominałam, same studia to czas piękny i wspaniałe przyjaźnie na całe życie, nie tylko z kolegami, koleżankami, ale także z pracownikami. Imprezy organizowało się w wynajmowanych przez nas mieszkaniach lub w akademikach – bardzo miło i ciepło wspominam te u dr. Krzysztofa Matuszka. Chodziliśmy na piwo do „Zamkowej", do klubu „Pod Jaszczurami", do „Piwnicy pod Baranami". Obligatoryjnym wydarzeniem kulturalnym były wtedy konfrontacje filmowe. Koledzy i koleżanki z innych instytutów zazdrościli nam wspanialej, przyjaznej atmosfery w Instytucie, bezpośrednich relacji z naszymi Mistrzami. Do tej pory mam w swojej pamięci dr. Janusza Pragłowskiego, jego ćwiczenia z historii socjologii, prof. Zygmunta Seręgę, z którym świętowałam obronę pracy magisterskiej, prof. Andrzeja Palucha i jego wykłady z antropologii i oczywiście wykłady z demografii i planowania przestrzennego prof. Wandy Czarkowskiej, mojej Wielkiej Mistrzyni – osoby, której zawdzięczam swoją tożsamość naukową i to, kim jestem w życiu nie tylko naukowym. Nie mogę uwierzyć, że odeszli od nas, niektórzy w tak stosunkowo młodym wieku. Nie żyje prof. Kwaśniewicz, który wprowadzał nas w życie socjologiczne i integrował towarzysko (niezapomniana impreza u Lidki Antkiewcz, matki Alicji Bachledy-Curuś). Cieszę się niezwykle, że zawsze mogę porozmawiać na różne tematy z moim przyjacielem prof. Hieronimem Kubiakiem. Żałuję, że nasze drogi naukowe zbiegły się dopiero w połowie lat 90.

Ówcześni studenci wspominają, że życie studenckie toczyło się wtedy także w bibliotekach…

W moich studenckich czasach naprawdę bardzo dużo się uczyliśmy, ogromnie dużo czytaliśmy i to głównie w bibliotekach. Najsłynniejsza była czytelnia na „Franciszkańskiej" i „Pod Baranami". Niestety tych bibliotek już nie ma. Studenci/tki nie mieli w tamtych czasach żadnych ksero, komputerów, tabletów. Pracowaliśmy w czytelniach, robiliśmy notatki w zeszytach, dyskutowaliśmy żywo przeczytane teksty. Biblioteki, czytelnie w nich się znajdujące to były bardzo ważne miejsca na naszej naukowej i towarzyskiej drodze życia. Nie było do pomyślenia, aby ktoś nie przeczytał tekstu na ćwiczenia i seminaria. To byłby wielki skandal, my byśmy się wstydzili nie tylko samych siebie, ale przede wszystkim wykładowców/wykładowczyń, z którymi byliśmy zaprzyjaźnieni. Swoją drogą, kobiet nie było w tamtym czasie tak wiele jak teraz na uczelni.

Wśród pracowników czy studentów?

Pracowników. To był zmaskulinizowany Instytut. Jak się Pani dziś rozejrzy, to widzimy bardzo dużo młodych uczonych kobiet, wiele z nich jest po habilitacji lub tuż przed habilitacją. To jest niesamowita "rewolucja genderowa", wyznaczają ją szybkie kariery naukowe i zdobywanie stopni. Podziwiam je za ich dorobek i dostosowanie się do rywalizującego wzoru nowych karier naukowych. Za moich czasów studenckich widocznymi naukowczyniami były prof. Wanda Czarkowska - demografka, dr Barbara Olszewska-Dyoniziak – antropolożka, czy dr Barbara Leś - reprezentująca socjologię religii. Po prostu kilka kobiet. I nie wszystkie były samodzielnymi pracowniczkami naukowymi. Ta „rewolucja" rzeczywiście zaczęła następować po drugiej połowie lat 90-tych. Coraz więcej koleżanek zdobywa nie tylko stopnie doktora habilitowanego i tytuły profesorskie, ale prowadzi fantastyczne projekty międzynarodowe, które zdobyły w drodze ostrej rywalizacji naukowej. Wyjazdy zagraniczne „unormalniły się" i, niezależnie od płci pracowników, od lat 90. są oczywistością w naszych karierach naukowo-badawczych.

Mówiła Pani o relacjach z mistrzami…

Były niezwykle bezpośrednie, czasami nawet przyjacielskie, doradzali nam w sprawach życiowych, wyboru partnerów, wspierali w kłopotach rodzinnych, a przede wszystkim „urabiali nas socjologicznie", wpływali na nasze zainteresowania, wybory tematów badawczych. Wracam często pamięcią do wyboru tematu mojej pracy magisterskiej i współpracy z prof. Kwaśniewiczem. Zastanawiałam się nad tematem pracy. Ciągnęło mnie do problematyki rodziny, ale Profesor mówi: „Nie, Ty jesteś taka odważna, to napisz o czymś z patologii społecznej. Wiesz, ja mam takiego kumpla socjologa, w areszcie na Montelupich! [śmiech] Idź i porozmawiaj z nim na temat swojej pracy!". No więc poszłam, a on mówi: „A gdyby tak Pani pisała o readaptacji społecznej amnestionowanych młodocianych przestępców pierwszy raz skazanych? Napisze Pani pismo do Ministra Sprawiedliwości o zgodę na uzyskanie adresów i pojedzie w teren zobaczyć, jak wygląda ta ich readaptacja". Mówiąc szczerze, bardzo się przestraszyłam, ale nie chciałam zawieść mojego promotora i rzeczywiście podjęłam się tego tematu. Miałam też dużo szczęścia, przeprowadziłam pierwsze tak ważne w moim życiu wywiady pogłębione. Prowadziłam badania w Krakowie, Chrzanowie, Wieliczce, a także w kilku więzieniach. To było trudne przedsięwzięcie badawcze i nie wiem, czy dzisiaj miałabym odwagę, aby takie badania prowadzić. Jednak wtedy udało się i moja praca magisterska została opublikowana.

Ważną osobą w Pani naukowym życiorysie była też prof. Wanda Czarkowska...

Tak, na socjologii spotkałam swoją Mistrzynię, jedną z najważniejszych polskich demografek, prof. Wandę Czarkowską. Zrobiłam wszystkie kursy z zakresu demografii, planowania, zdobywałam dzięki niej wiedzę od najważniejszych demografów Polski i świata - to była fantastyczna przygoda. Zwłaszcza przygoda z demografią francuską, która kiedyś należała do najważniejszych na świecie. Miałam w 1994 roku nawet propozycję wykładania demografii społecznej na Uniwersytecie w Strasburgu, ale jej nie przyjęłam, ponieważ argumentowałam, iż kończę habilitację i mam dwoje małych dzieci. Jakoś wtedy inaczej myślałam, szczerze - byłam raczej w „pułapce genderowej". Dziś dokonałabym chyba innego wyboru. Myślę, że straciłam wtedy ważną szansę naukową. Pozostając w kraju mogłam jednak współpracować z prof. Jerzym Z. Holzerem, wybitnym demografem, być członkinią Komitetu Nauk Demograficznych PAN. Dzisiaj jestem vice przewodniczącą Komitetu Badań nad Migracjami PAN, mogę realizować swoje własne projekty badawcze. Prowadzę je z moim wyjątkowym, utalentowanym młodym zespołem naukowym. Bez wątpienia moją drogę naukową po magisterium ukształtowała prof. Czarkowska, wprowadziła mnie w krąg osób najważniejszych w demografii. W dalszych latach swojej kariery naukowej wprowadzałam nowe wątki zainteresowań z zakresu migracji, socjologii rodzin i socjologii płci.

Wrócę jednak do początków współpracy z prof. Czarkowską. Choć byłam wyróżniającą się studentką i miałam demograficzno-prognostyczne zamiłowania, po studiach chciałam wrócić do Żywca. Rozpoczęłam poszukiwania pracy, ale okazało się, że to nie jest łatwe. Zastanawiałam się, co dalej będzie, aż któregoś dnia, będąc w Krakowie, spotkałam profesor Czarkowską, która zaproponowała mi pracę na zastępstwo za dr Krystynę Kluzową, moją znakomitą koleżankę, która akurat wybierała się na urlop wychowawczy. I tak zostało. To był przypadek, szczęśliwy traf. Czasem spotyka się człowieka, który zmienia twoje życie. Tą osobą była dla mnie Wanda Czarkowska, która zdecydowała o mojej drodze naukowej. Wbrew pozorom jest to niesamowicie trudna droga, zwłaszcza dla kobiety, kiedy ma się rodzinę. Nauka nie cierpi konkurencji.

Pani się jednak udało zrealizować pełną ścieżkę: napisać doktorat, zrobić habilitację, otrzymać tytuł profesorski.

Napisałam doktorat o uwarunkowaniach dzietności rodzin (temat dzisiaj niezwykle aktualny). Jego wyniki były na tyle ciekawe, że nawet "Polityka" je cytowała. Później bardzo długo z moją Mistrzynią dyskutowałam o temacie habilitacji. Wspólnie postanowiłyśmy, że to będą migracje z Europy Środkowo-Wschodniej – wtedy takich prac, pisanych z perspektywy bardziej demograficznej niż socjologicznej, przy wykorzystaniu źródeł zagranicznych, nie było. I zrobiłam tę habilitację, jak na kobietę z dwójką dzieci - dość wcześnie. Miałam 42 lata. Tutaj rzeczywiście mi pomogły demograficzne kontakty światowe. W różnych krajach zbierałam dane i materiały o emigracji z Polski.

Pragnę też powiedzieć, ze przez wiele lat (1989-2002) po odejściu prof. Czarkowskiej na emeryturę pracowałam w Zakładzie Socjologii Stosowanej i Pracy Socjalnej, kierowanym przez prof. dr. hab. Krzysztofa Frysztackiego. To był wspaniały okres mojego życia. Profesor budował i rozwijał chyba najsłynniejszą i najlepszą w Polsce pracę socjalną. Tak wiele mogłam się nauczyć od niego i jego współpracowników z zakresu pracy socjalnej. Wyjątkowe relacje z pracownikami tego Zakładu trwają do dziś. W 2002 roku utworzony zostaje dzięki wsparciu Profesora mój Zakład Badań Problemów Ludnościowych i dzięki jego wsparciu podejmuję się na wiele lat pełnienia roli wicedyrektora Instytutu Socjologii.

Czy to wtedy powstał pomysł wprowadzenia gender studies do programu studiowania?

W trakcie wyjazdów zagranicznych zafascynowała mnie tematyka gender, o której się w Polsce nie mówiło. Więc siedziałam w bibliotekach, czytałam, rozmwiałam i zastanawiałam się nad wartością kategorii gender w badaniach socjologicznych. „Przerobiłam " np. genderowo całe moje życie, układy rodzinne swoje i bliskich mi osób.

To chyba było w trakcie pobytu w Pradze w centrum, które założył George Soros. Wtedy wpadłam na pomysł nie studiów, ale zaoferowania kursu z socjologii płci. I tak się stało. Jednak kiedy patrzę wstecz, to nic wtedy nie wiedziałam o gender, nie miałam kontaktów z feministkami, organizacjami feministycznymi. Wiedziałam tylko, że w Polsce tymi kwestiami zajmują się Renata Siemińska i Anna Titkow. Kiedy dr Beata Kowalska odchodziła z Zakładu prof. Andrzeja Flisa, ówczesny Dyrektor Instytutu prof. Marian Niezgoda zaproponował, abyśmy ze względu na wspólne zainteresowania coś razem zrobiły. Poczułyśmy z Beatą wielką chęć działania, pracy, czasami wbrew pojawiającym się barierom i w 2002 roku utworzyłyśmy w ramach Zakładu Badań Problemów Ludnościowych, słynną specjalizację "Społeczno-kulturowa tożsamość płci". Z jednego kursu w 2002 roku przeszłyśmy do specjalizacji (ogromne powodzenie wśród studentów), która zainaugurowała prawdziwy boom w oferowanych kursach i badaniach naukowych, organizowanych konferencjach naukowych krajowych i zagranicznych. Instytut oferował 20 kursów w ramach tej specjalności. Wykładał u nas nawet słynny ówczesny jezuita, Stanisław Obirek. Mnóstwo studentów i studentek z całego uniwersytetu przychodziło do nas na te kursy. Powstały dziesiątaki prac magisterskich, kilka doktorskich. To była naprawdę interdyscyplinarna specjalizacja, a dla mnie kolejne niesamowite doświadczenie naukowe i biograficzne. Proces boloński zakończył jej istnienie. Realizowałyśmy i realizujemy jednak nadal ważne projekty badawcze w zespole: Marta Warat, Ewa Krzaklewska, Justyna Struzik, Ewelina Ciaputa, Anna Ratecka, Magdalena Ślusarczyk, Paula Pustułka, Stella Strzelecka. Pracowały wtedy z nami także dr Agnieszka Małek, dr Małgorzata Krywult i dr Katarzyna Wojnicka.

Gender studies zastąpiło tematykę demograficzną i migracyjną?

Nie, równocześnie trzymałam się problematyki migracji. W 2006 roku zostałam zaproszona przez Mirajnę Morkovasic z Francji i Marię Kontos z Niemiec do grantu poświęconego migracjom kobiet. I wie Pani, to było po raz kolejny coś nowego tematycznie w moim życiu. Dzięki prowadzonym badaniom wraz z moimi współpracowniczkami otwierałyśmy socjologię migracji kobiet. Mamy wiele publikacji z tego zakresu. Teraz realizujemy kolejne badania nad rodzinami transnarodowymi i znów nowe tematy podejmujemy - badamy nie tylko dorosłych, ale i dzieci jako ważne podmioty w migracji. Badania prowadzimy w Norwegii. Ale problematyka gender nadal się rozwija, mamy projekt międzynarodowy dotyczący równości płci i jakości życia.

Udało się Pani zbudować mocny zespół.

Chcę mocno podkreślić, mam wyjątkowe szczęście, że mogę pracować ze znakomitymi młodymi uczonymi. Dzisiaj w nauce niewiele zrobi się samemu. Kiedyś było inaczej, sama prowadziłam trzy duże projekty. Teraz nacisk kładzie się na pracę w zespole i dzięki tej pracy mamy wybitne osiągnięcia naukowe. Członkinie mojego zakładu to „dream team", najlepszy zespół, jaki może istnieć do realizacji celów naukowo-badawczych. Realizujemy projekt za projektem, mamy świetne publikacje, cenne kontakty międzynarodowe. Taki zespół to bezcenna wartość dla wykuwania nowych tematów i ich realizowania. Dziękuję pracowniczkom za długie lata owocnej współpracy. I niech tak będzie dalej. Naszych studentów i nasze studentki gorąco zachęcam do podejmowania pracy naukowo-badawczej. Przyniesie im wiele satysfakcji w życiu, pozwoli zmierzyć się z wyzwaniami, o których nawet się nie śniło.

Rozmawiała Katarzyna Słaby

Data opublikowania: 15.02.2016
Osoba publikująca: Anna Szwed