Nauka, która rozwija ideę rozumu i emancypacji

Z dr hab. Beatą Kowalską rozmawiamy o socjologii krytycznej i badaniach zaangażowanych, emocjonalnym wymiarze prowadzenia badań empirycznych, możliwościach łączenia działalności społecznej z badaniami oraz o nauce, która rozwija ideę rozumu i emancypacji.

dr hab. Beata Kowalska - przedmiotem jej zainteresowań badawczych w ostatnich latach był muzułmański feminizm i sytuacja kobiet w krajach Bliskiego Wschodu. Temat ten pozwalał połączyć fascynacje naukowe z doświadczeniem w pracy w programach na rzecz równości płci w kraju i za granicą. Podejmowane badania znajdowały także odbicie w prowadzonych kursach zarówno z dziedziny studiów rozwojowych, jak i studiów genderowych.

Od wielu lat prowadzisz różnego typu badania, zarówno indywidualnie, jak i zespołowo. Które z tych projektów są dla Ciebie szczególnie ważne?

Nie wiem, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. To, co robiłam, układa się chyba w jakąś całość, a może raczej z siebie wynika? Moja praca magisterska dotyczyła gminy żydowskiej. Czy to był najważniejszy projekt? Wtedy tak. Gmina żydowska, którą badałam, była wtedy malutka - to było jeszcze przed renesansem społeczności żydowskiej. Dodatkowo chwilę później dostałam grant uzupełniający na wywiady ze Sprawiedliwymi i odkryłam to, co Jan Tomasz Gross opisał w „Sąsiadach” 10 lat później.To był ważny, trudny emocjonalnie projekt.

Traumatyczny wymiar bycia badaczką?

Może za mało o tym mówimy i piszemy, że badania mogą spowodować, że nam się życie całkowicie zawala? Absolutnie nie mogłam sobie poradzić z prawdą, że ci, którzy się ukrywali, i ci, którzy ich ukrywali, bali się przede wszystkim sąsiadów. Były to badania, które zmieniły mnie jako osobę, ale też bardzo dużo mnie nauczyły jako socjolożkę. Uświadomiły mi, że badania socjologiczne mogą być głęboko bolesne. Myślę, że ten projekt zmienił również moje spojrzenie na polskość, zbudował pewną ambiwalencję. Polskość stała się dla mnie dużo bardziej zniuansowana, refleksyjna, to pozwoliło mi złapać pewien dystans. Byłam wychowywana w kulcie polskiego bohaterstwa. Myślę, że te badania miały dla mnie charakter formacyjny. Do tego stopnia, że potem stwierdziłam, że będę socjolożką teoretyczną…

Żeby uciec od badań empirycznych?

Tak, żeby uciec od badań. I dlatego w swoim doktoracie postanowiłam odpowiedzieć na pytanie o to, jak to się stało, że chrześcijaństwo wygrało z judaizmem i gnozą.

Ogromny temat!

To była praca, której nigdy nie powinnam była napisać. Wiele osób mi to mówiło, ale byłam chyba zbyt arogancka. To na pewno była ogromna przygoda, aby się zastanowić nad takimi wielkimi procesami historycznymi, korzystając z dorobku socjologii historycznej i socjologii ruchów społecznych. Absolutne szaleństwo! To mogła zrobić tylko dwudziestoparoletnia osoba, bo nikt przy zdrowych zmysłach by się takiego czegoś nie podjął. Z drugiej strony to była droga, która doprowadziła do kolejnego dużego projektu badawczego. Na jednej z konferencji, jeszcze jako doktorantka, poznałam człowieka, który przedstawił się jako Asyryjczyk. Jako że wtedy już trochę czasu spędziłam w Wielkiej Brytanii na różnych stypendiach, to Asyryjczycy kojarzyli mi się tylko z panelami w British Museum. Temat Asyryjczyków mnie zainteresował i zaczęłam go drążyć. Okazało się, że to jest nie tylko niezmiernie ciekawe, ale też, że wiąże się z tym moim bardzo teoretycznym doktoratem. Wcześniej nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, gdzie jest to przejście między judaizmem a chrześcijaństwem. Bardzo często mówimy o starszych braciach, ale rzadko zastanawiamy się, dlaczego ci bracia jednak się różnią, np. dlaczego kościół katolicki w niewielkim stopniu przypomina synagogę, w której spędziłam dwa lata pisząc monografię gminy żydowskiej. I wtedy okazało się, że tym, czego szukam są te najstarsze syryjskie Kościoły, których członkiem był człowiek spotkany wtedy na konferencji.Kompletnie nie miałam o tym wszystkim pojęcia, ale bardzo zapaliliśmy się do tematu Asyryjczyków jako zakład, w którym wtedy pracowałam. I tak zaczęła się przygoda z tzw. zapomnianymi braćmi. Wymyśliliśmy sobie, że na początku nowego millenium dojedziemy do tych najstarszych wspólnot, które jeszcze funkcjonują na Bliskim Wschodzie poza głównymi nurtami chrześcijaństwa.

Czyli zataczając koło, wróciłaś do badań empirycznych?

Tak. I o ile wcześniejsze badania były bardzo trudne emocjonalnie, zatopione w Zagładzie, to tutaj to było czyste szaleństwo w innym sensie, dlatego że w zasadzie nie wiedzieliśmy do końca, gdzie oni mieszkają – uczyliśmy się tego. Pojechaliśmy na pierwsze badania, które obejmowały Turcję, Syrię i Liban, ale okazało się, że to jest wierzchołek góry lodowej, więc potem byliśmy jeszcze w Iranie, Iraku, a kończyliśmy badania w Jerozolimie, czyli w Izraelu. To było wielkie wyzwanie, bo tych badań nikt nie chciał finansować, więc musieliśmy na nie zbierać pieniądze różnymi sposobami.

To były „egzotyczne” badania w polskim kontekście, czy także oryginalne w skali światowej?

Kiedy przedstawiałam wyniki tych badań na międzynarodowych konferencjach, to one robiły duże wrażenie. Natomiast w Polsce część osób traktowała je jako rodzaj prowokacji wobec Kościoła katolickiego, na zasadzie: kogo to interesuje, że gdzieś tam są jakieś małe Kościoły. Ciężko nam było znaleźć finansowanie, a potem nie tak łatwo było znaleźć miejsce np. na pokazanie naszych zdjęć. Ostatecznie udało nam się zrobić wystawę w Muzeum Narodowym i nakręcić kilka odcinków na temat zapomnianych braci dla Polsatu. Na tym nam szczególnie zależało, ponieważ Polsat był odbierany w kilku miejscowościach na granicy iracko-syryjskiej i dzięki temu oni widzieli, że o nich mówimy.

Mówiłaś wcześniej o dużych emocjach towarzyszących Ci podczas badań społeczności żydowskiej. Tutaj natomiast emocje wybuchły po latach, w innym już kontekście…

Tytuł naszej publikacji „Zapomniani bracia” faktycznie z biegiem czasu nabrał nowych znaczeń. Album, wydany w 2003 r., jest rodzajem zapisu historycznego. Kiedy rozpoczęła się wojna domowa w Syrii i ISIS w Iraku, to ja na ekranie swojego komputera widziałam, jak wysadzano w powietrze te miejsca, które my dokumentowaliśmy. Wszyscy chcieli kupić ten album, kiedy już nie był dostępny. On zresztą stał się jedną z inspiracji nowych publikacji, np. Darek Rosiak z radiowej Trójki poszedł naszym śladem i napisał swoją książkę. W momencie, kiedy zaczęły się masakry jezydów, byłam chyba jedyną osobą w Polsce, która miała ich zdjęcia. Więc tak naprawdę po czasie okazało się, że te badania żyją nowym życiem.

A jak to się stało, że od braci przeszłaś do sióstr? Skąd się wzięło Twoje zainteresowanie tematyką genderową?

Tutaj nałożyło się kilka kwestii. Jestem aktywna społecznie, odkąd pamiętam. W działalność opozycyjną, która na pewno zaważyła też na tym, że zostałam socjolożką, zaangażowałam się już w latach 80. Potem byłam związana z ruchem kobiecym. Bliski Wschód pojawił się też trochę przez przypadek, ponieważ przez całe lata 80. ze względów politycznych nie miałam paszportu i nie mogłam wyjeżdżać. Pierwszy mój wyjazd to był Egipt. Chciałam oczywiście jechać na Zachód, ale kiedy zobaczyłam kolejki i sposób traktowania Polaków w konsulatach, to stwierdziłam, że pojadę na Bliski Wschód, bo tam się dostawało wizę „od ręki”. W międzyczasie wróciłam do pracy w Instytucie Socjologii z Katedry Porównawczych Studiów Cywilizacji i wtedy też stwierdziłam, że to jest dobry moment, aby połączyć działalność społeczną jako aktywistka feministyczna z badaniami. A kontakty z Bliskiego Wschodu zostały, w związku z czym zajęcie się feminizmem muzułmańskim było niejako kontynuacją moich wcześniejszych działań.

Czym konkretnie się wtedy zajmowałaś?

Zajmowałam się Arabską Wiosną i pracą z oddolnymi ruchami kobiecymi. Jordania pojawiła się trochę przez przypadek, dlatego że tam dostałam stypendium i potem zaproponowano mi kontynuowanie badań. Miałam idealne warunki do pracy badawczej. Badania rozpoczęłam w 2008 r. i wtedy wyłonił mi się temat nierównego dostępu do obywatelstwa, który wówczas był jeszcze tematem tabu.

Czy możesz powiedzieć coś więcej na temat tego nierównego dostępu do obywatelstwa?

To jest tak, że zwykle przygotowujemy jakieś projekty badawcze, które ulegają gruntownej zmianie, kiedy jedziemy w teren. Pamiętam, że w Jordanii chciałam przede wszystkim zajmować się analizą aktywizmu kobiecego: cele, strategie itp. Na jednym z pierwszych spotkań z aktywistkami kobiety zaczęły opowiadać, co to znaczy być Jordanką, ale jednocześnie żoną mężczyzny, który obywatelem Jordanii nie jest. Okazywało się np., że dzieci nie mają prawa do edukacji, nie mają praw politycznych, w zasadzie w każdym momencie mogą być deportowane do kraju ojca, nawet jeśli ojciec nie żyje. Wydawało mi się to nieprawdopodobne - zaczęłam to drążyć, spotykać się z podobnymi kobietami, opisywać ich życie, a potem próby zmiany ich sytuacji w trakcie Arabskiej Wiosny. W 2008 r. to był temat, o którym wszyscy tylko szeptali.Był to temat tabu w kraju, który jest przedstawiany jako najbardziej „cywilizowany” w regionie. Natomiast w 2011 r. już mówiłyśmy o tym pełnym głosem.

Chciałam zapytać Cię, czym jest dla Ciebie wychodzenie w teren? Funkcjonujesz w nurcie badań zaangażowanych. Wydaje mi się, że proces badawczy, w którym uczestniczysz, nie ma takiego klasycznego, podręcznikowego charakteru.

Z pewnością nie mieści się w nurcie pozytywistycznym. Gdybym miała wskazać jedną książkę, która ukształtowała mnie jako socjolożkę, to byłaby to książka Janusza Muchy o socjologii krytycznej. Uważam, że własne doświadczenie jest istotnym elementem procesu badawczego i może być źródłem różnego rodzaju inspiracji i ciekawych rozwiązań. Pytanie, jak je włączyć w proces badawczy, aby ten zachował swoją rzetelność? Bardzo często podkreślamy, że badania powinny być obiektywne, a nie zauważamy swojego spozycjonowania w społeczeństwie i tego, że tak naprawdę odtwarzamy status quo, bo ono jest dla nas naturalne – nie widzimy, że ono jest też polityczne. W związku z tym, ja bardzo podkreślam własne spozycjonowanie na początku po to, aby każdy mógł sprawdzić, w jaki sposób ono oddziałuje na proces badawczy. Dalej muszę postępować tak, by był on spójny, wewnętrznie uczciwy i poprawny. To oczywiście wpływa na moją metodologię i sposób prowadzenia badań, o czym na Bliskim Wschodzie mogłam się wielokrotnie przekonać. Ja po prostu współpracuję z organizacjami, o których piszę. Nie robię trzydziestu wywiadów i na tej podstawie potem wnioskuję, tylko rzeczywiście jestem zatopiona w tamtej rzeczywistości. Zawsze też podkreślam, że jestem aktywistką feministyczną. Feminizm uczula cię na różnicę, stajesz się bardziej wrażliwa na społeczny kontekst. Feministyczna praca w terenie nauczyła mnie ciągłego mediowania z własnym uprzywilejowaniem i zastanawiania się nad własnym miejscem w społeczeństwie.

Mówisz o zanurzeniu, współdziałaniu, rozumieniu. Ale tego podejścia badawczego nie da się chyba zastosować przy wszystkich tematach? Co by było gdybyś badała np. ruchy neofaszystowskie?

Pewnie gdybym zajmowała się, załóżmy, ruchami neofaszystowskimi, to bym robiła zupełnie inne badania. Ale też nie chciałabym, aby tutaj powstało wrażenie, że to, co robię, to jest zatapianie się w jakiejś ponadczasowej wspólnocie kobiecej. Nie – tam są różne interesy, różne wizje. Zadaję sobie oczywiście pytanie, w jaki sposób poprzez badania wpływam na tę rzeczywistość, bo nie mam wątpliwości, że tak się dzieje. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że ta rzeczywistość wpływa też na mnie. Natomiast aspekt emancypacyjny dla osób, z którymi pracuję, i dla mnie samej jest bardzo ważnym elementem procesu badawczego.

Chciałam Cię jeszcze zapytać o jeden z ostatnich Twoich projektów, łączących aspekt dydaktyczny i badawczy, a poświęcony strajkowi w Nowej Hucie w 1988 roku?

W 2017 roku prowadziłam w Instytucie Socjologii kurs „Wielkie dylematy transformacji”, który polegał na tym, że zapraszaliśmy „aktorów” i „aktorki” tych dylematów. To było fascynujące! Mogliśmy konfrontować swoją wiedzę z tymi, którzy np. byli zaangażowani w walkę o in vitro; nie uciekaliśmy od kwestii takich jak: aborcja, demontaż systemu państwa prawa, tzw. pasywna postawa młodzieży. Czuliśmy, że nasza wiedza zaczyna się budować. Konsekwencją tego był studencki obóz badawczy dotyczący transformacji. Stanowił on próbę odpowiedzi na pytanie o strategie oporu w trakcie ostatniego strajku w PRL-u, w 1988 r. Nie chodziło nam jednak o rekonstrukcję wydarzeń strajkowych. Chcieliśmy porozmawiać z ludźmi, by dowiedzieć się, jak to się stało, że oni tak dużo zaryzykowali. Był to strajk brutalnie stłumiony, wydawałoby się, że strajk przegrany, a równocześnie strajk, bez którego 1989 r. nie byłby możliwy.

Jak wyglądała Wasza praca nad tym tematem?

Przez pierwszy semestr spotykaliśmy się z różnymi gośćmi, analizowaliśmy materiały medialne, oglądaliśmy filmy. Czytaliśmy też teksty na temat samego strajku. Natomiast w drugim semestrze weszliśmy już w tereni docieraliśmy do wówczas strajkujących. Bardzo często zapominamy, że 1988 czy 1989 r. były możliwe dzięki wcześniejszej bardzo mozolnej pracy, która, kiedy dziś na nią patrzymy, jest imponująca. W trakcie badań uczyliśmy się o aktywizmie dnia codziennego, ale też interesowało nas to, co stało się ze strajkującymi potem, w kolejnych dwudziestu paru latach. Jak patrzą na to, co osiągnęli? Czy o to im chodziło? Ten projekt stał się zresztą częścią ogólnoeuropejskiego projektu „Freiraum” na temat wolności. Na jego podstawie powstał film „Nie ma wolności bez solidarności”, którego bohaterami i bohaterkami są nasi rozmówcy i rozmówczynie.

Właściwie przez całą naszą rozmowę ten temat jakoś się przewija, ale na zakończenie chciałam zapytać, czym dla Ciebie jest socjologia i uprawianie nauki?

Jest to proces rozumienia. Kiedyś Beata Kozak z „Zadry” zapytała mnie o aktywizm, feminizm i akademię. Uświadomiłam sobie wtedy, że to wszystko jakoś w moim życiu się połączyło i pozwoliło mi odpowiedzieć na pytanie o to, czym dla mnie jest socjologia. Tak jak wspominałam, zaczynałam swoją działalność społeczną w l. 80., współpracując z różnymi środowiskami w podziemiu. Pójście na socjologię było próbą zrozumienia tego, co się wtedy działo. Socjologia krytyczna, którą dość szybko odkryłam, stałą się dla mnie sposobem rozumienia procesów, które mnie otaczają. Kolejnym krokiem była socjologia publiczna, czyli wyjście poza krytykę, w stronę innego paradygmatu badawczego. Zgadzam się z Michaelem Burawoyem, że te socjologie wzajemnie z siebie czerpią. Tak było też w moim przypadku. Od pewnej diagnozy krytycznej przechodzę dalej, do badania razem z tymi, którzy są podmiotem, ale równocześnie ze świadomością bycia jednym z elementów w całym procesie badawczym. Wizja nauki, która rozwija ideę rozumu i emancypacji, jest mi najbliższa i tak chciałabym siebie definiować jako socjolożka.

Dziękuję za rozmowę. 

Rozmawiała Anna Szwed

Data opublikowania: 11.03.2019
Osoba publikująca: Olga Maciejewska